I nieuchronnie nadszedł koniec majówki. Dla mnie to było sześć dni wolnych od pracy i od wszystkiego. Moim postanowieniem było codziennie jeździć rowerem, ale niezbyt długie dystanse, aby się nie wypompować za szybko.
Udało się i wpadło równe trzysta kilometrów. Głównie na odkrywaniu najbardziej nieoczywistych miejscówek w bliższej i raz dalszej okolicy. Zdjęciowo tak sobie, bo szczerze mówiąc, nawet nie chciało mi się sięgać po aparat.